piątek, 19 sierpnia 2011

We don't need no education

Integracja trwa w najlepsze. Zaczynają tworzyć się i zacieśniać pierwsze grupy. Głównie etniczne ale są też kółka zainteresowań najsilniej reprezentowane przez muzyków, którzy od pierwszego dnia zamykają się w swoich studiach i zasuwają tak ostre kawałki, że sufity się trzęsą. Dojechała grupka ludzi z Grenlandii – trzymają się razem a co gorsza z boku. Podobnie zresztą jest z azjatami reprezentowanymi przez wspomniany już Afganistan, Iran, Chiny i może nawet coś więcej. Najlepszy kontakt jest z osobami nie-duńskojęzycznymi – nie trzeba ich namawiać do zaprzestania mówienia tym nijak nie dającym się zrozumieć bełkotem. Dzień staje się dla nas coraz dłuższy a noc coraz krótsza.

Jesteśmy w trakcie tygodnia rozruchowego, który rozpoczął się w poniedziałek. Po śniadaniu, które serwowane jest tutaj miedzy 7:30 a 8:15 pierwsze spotkanie organizacyjne poświecone... zasadom jasnej komunikacji. Po chrześcijańsku jest ich dziesięć i dostałem nawet drukowaną wersję w języku powszechnie uznawanym za zrozumiały.


Jeszcze przed obiadem czekała nas wycieczka krajoznawcza po miasteczku. I w tym aspekcie Duńczycy wykazali się inwencją.
Wyruszamy w kilku osobowej grupie. Na początek dostajemy kartkę z czterema zdjęciami opatrzonymi strzałkami, które wskazują nam kierunek marszu. Instrukcje kończą się pod małym kościółkiem gdzie czeka na nas Lene. Jest jednym z nauczycieli w szkole a jednocześnie a w zasadzie przede wszystkim pełni funkcję „proboszcza”. W kilku słowach opowiada o miejscu do którego dotarliśmy i wręcza nam kolejny zestaw wskazówek. Idziemy dalej. Mijamy opuszczony hotel (jedyny w miasteczku), stację kolejową i robimy małe kółko żeby zapoznać się z lokalizacją dwóch sąsiadujących ze sobą największych w miasteczku marketów… przerwijcie mi kiedy zacznę przynudzać… w ten sposób docieramy pod sklep w którym możemy kupić wszystko od znaczków pocztowych po włóczkę (swoją drogą ta włóczka to ciekawa sprawa, jej spory wybór jest dostępny również w markecie). Tam czeka już na nas nauczycielka duńskiego i kieruje nas w stronę przychodni. Po drodze mijamy sławny w pewnych kręgach sklep Czerwonego Krzyża, kościół i miejska bibliotekę. Spod przychodni zostajemy zawróceni i skierowani z powrotem do biblioteki, która sama w sobie jest tutaj ciekawym miejscem wartym oddzielnego wpisu. Spod biblioteki idziemy do lokalnego centrum sportowego. Nowoczesny budynek z siłownią i innymi atrakcjami, bo sport żadnemu Duńczykowi straszny nie jest. Jako uczniowie szkoły mamy wstęp na siłownię. Stamtąd wracamy już do szkoły skrótem "przez krzaki".

Co prawda przed obiadem mieliśmy mięć jeszcze pogadankę o idei Hojskole. Ale okazało się, że trochę za długo się włóczyliśmy po miasteczku więc ten punkt programu zostaje przesunięty w bliżej nie określoną przyszłość.

Po obiedzie rozpoczęła się prezentacja przedmiotów. Wybór jest spory. Dwa najpopularniejsze to fotografia i muzyka, jest jeszcze reportaż fotograficzny, design i moda, przeróżne sztuki wizualne, że wymienię tylko malarstwo, rzeźbę i jubilerstwo oraz specjalnie dla masochistów język duński. Każdy z pedagogów miał swoje 5 minut, żeby „sprzedać” prowadzone przez siebie zajęcia. Ja decyzję podjąłem już dawno choć tutaj wszystko prezentuje się również apetycznie jak moja fotografia.

Zapowiada się, że szkoła ta spełnia moje wyobrażenie o tym jak edukacja wyglądać powinna. Więc na pohybel tradycyjnemu szkolnictwu kilka kadrów z mojego ulubionego filmu muzycznego:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz